Maj – piękny miesiąc. Świat budzi się z zimowego snu. Na twarzach ludzi częściej pojawiają się uśmiechy. Idealny czas na planowanie ślubu. Wybraliśmy listopad. Tak, wiem, nie jest to zbyt atrakcyjny miesiąc na taką uroczystość, ale dla nas nie miało to znaczenia. Wiedzieliśmy, że chcemy razem kroczyć przez życie i to było najważniejsze. Spełniało się wówczas jedno z moich marzeń. Może to banalne, ale miałam wrażenie, że jestem najszczęśliwszą osobą. Byłam przekonana, że nic nie jest w stanie zaburzyć tej sielanki. Myliłam się. Z pozoru błahe problemy zdrowotne sprawiły, że musiałam przejść pełniejszą diagnostykę. Gdy zobaczyłam wynik rezonansu wiedziałam, że nie jest dobrze. Postawiono diagnozę – nerwiakowłókniakowatość typu 2. Początkowo nie wiedziałam co to za choroba i jakie zagrożenia niesie. Z każdą kolejną informacją na jej temat czułam rozgoryczenie i niemoc. Nie potrafiłam zrozumieć tego, co się działo. Byłam zdezorientowana. Wciąż się zastanawiałam: Jak mam teraz żyć? Czy takie życie ma jeszcze jakikolwiek sens? Sądziłam, że to, co robię w ciągu dnia nie ma już żadnego znaczenia, a noce były jeszcze gorsze… Chwilami miałam wrażenie, że obserwuję z boku kogoś zupełnie innego, kogoś komu właśnie runął jego świat.
Po pewnym czasie zdałam sobie sprawę, że choroba będzie już nieodłącznym
elementem mojego życia i nie jestem w stanie tego zmienić. Natomiast mam wpływ na
coś innego – na to jak będę żyć. Podjęłam więc wyzwanie, wyszłam jej naprzeciw i
obiecałam sobie, że dam radę, zniosę ból i cierpienie, bo warto.